Spis treści
Problem cierpienia – informacja ze strony wydawcy
Cierpienie dotyka każdego z nas: towarzyszy nam od dziecka, doznają go ludzie starzy. Wydaje się, że obok miłości jest najważniejszym tematem literatury. Z problemem bólu fizycznego, psychicznego i duchowego próbowały zmierzyć się najbardziej fundamentalne dzieła światowej kultury, nic więc dziwnego, że odważył się na to również C.S. Lewis. Życie jego literackich bohaterów, takich jak Aslan czy Orual, naznaczone było piętnem bólu i poświęcenia. Cierpienie to również bardzo intymne doświadczenie samego Lewisa – trochę ponad trzy lata po ślubie stracił ukochaną żonę, Joy.
Problem cierpienia to książka, która temat ten porusza w sposób kompleksowy. Lewis stara się opisać jedno z najsilniejszych przeżyć właściwych każdemu człowiekowi – cierpienie, którego przyczyną może być śmierć, odrzucenie, zdrada, ludzka złość, ale także choroba, doświadczenie czysto fizyczne. Problem cierpienia poszukuje także odpowiedzi na pytanie, dlaczego człowiek doświadcza bólu w świecie stworzonym przez dobrego Boga.
C. S. Lewis i ,,Problem cierpienia” [cytaty]
Człowiek nie może umniejszyć Bożej chwały, odmawiając Mu czci, tak jak szaleniec nie może zgasić słońca, pisząc słowo „ciemność” na ścianach swojej celi.
W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata.
Gdyby istniała konieczność kultywowania jednej cnoty kosztem wszystkich pozostałych, żadna nie zasługiwałaby na to bardziej niż miłosierdzie; każdy chrześcijanin musi odrzucić ze wstrętem ukrytą propagandę okrucieństwa, która próbuje wygnać miłosierdzie ze świata poprzez pogardliwe określanie jej mianem „humanitaryzmu” i „sentymentalizmu”. Problem polega jednak na tym, że ową „życzliwość” przypisujemy sobie niezmiernie łatwo, nie mając ku temu podstaw. Każdy z nas uważa, że jest życzliwy – o ile w danym momencie nie dzieje się nic, co by go irytowało. W ten sposób łatwo rozgrzeszamy się z wszystkich innych wad, przekonani, że mamy „serce na właściwym miejscu” i że „nie skrzywdzilibyśmy muchy”, chociaż tak naprawdę nigdy nie uczyniliśmy najmniejszej ofiary dla drugiego stworzenia. Wystarczy tylko, że jesteśmy szczęśliwi, a już myślimy, że jesteśmy „dobrzy”; nie byłoby nam równie łatwo uznać siebie w tych samych okolicznościach za osobę powściągliwą, cnotliwą czy pokorną.
Moje własne doświadczenie jest mniej więcej takie: posuwam się po ścieżce życia zadowolony z siebie, w moim zwykłym, upadłym, bezbożnym stanie, pochłonięty wesołymi spotkaniami z przyjaciółmi, które czekają mnie jutro, czy odrobiną pracy, która łechce mą próżność dziś, wakacjami czy też nową książką, gdy nagły, przeszywający ból brzucha, grożący poważną chorobą, lub tytuł w gazecie grożący nam wszystkim zniszczeniem, nagle rozwala cały domek z kart. W pierwszej chwili jestem zdruzgotany i całe moje małe szczęście wygląda jak zepsute zabawki. Następnie powoli i niechętnie, kawałek po kawałku, usiłuję doprowadzić się do takiego nastawienia umysłu, w jakim cały czas powinienem się znajdować. Przypominam sobie, że wszystkie te zabawki nigdy nie miały zawładnąć mym sercem, że moje prawdziwe dobro jest w innym świecie, a moim jedynym prawdziwym skarbem jest Chrystus. I udaje mi się, być może z łaski Boga, na dzień lub dwa stać się stworzeniem świadomie zależnym od Boga i czerpiącym swą siłę z właściwych źródeł. Jednak w chwili gdy groźba znika, cała moja natura rzuca się z powrotem do zabawek. Nie mogę się nawet doczekać, niech mi Bóg wybaczy, by wygnać z mego umysłu tę jedyną rzecz, która mnie wspierała w tej groźnej chwili, bowiem kojarzy mi się teraz z marnością tych kilku dni. Zatem okropna konieczność udręki staje się aż nazbyt oczywista. Bóg miał mnie jedynie przez czterdzieści osiem godzin i to tylko dzięki zabraniu mi wszystkiego innego. Niech tylko na chwilę schowa do pochwy swój miecz, a ja zachowam się jak szczenię, gdy znienawidzona kąpiel dobiegła końca – otrząsnę się z wody, jak tylko potrafię, i popędzę, aby ponownie zanurzyć się w coś przyjemnie brudnego, w najbliższą grządkę z kwiatami, jeśli nie w najbliższą kupę gnoju. Oto dlaczego udręki nie mogą ustać, dopóki Bóg nie ujrzy nas stworzonymi na nowo lub dopóki nie zrozumie, że nasza odnowa jest sprawą beznadziejną.Zakładamy i często wierzymy, że to, co jest w istocie negatywnym nawykiem, stanowi wyjątkowy, jednorazowy akt. Odwrotny zaś błąd popełniamy odnośnie do naszych cnót – jak słaby tenisista, który mówi, że miał „zły dzień”, podczas gdy tak naprawdę zaprezentował swoją normalną, kiepską formę, a swoje rzadkie sukcesy uważa za „rzecz normalną”.
Musimy wystrzegać się poczucia, że „bezpieczeństwo leży w liczebności”. To naturalne czuć, że skoro – jak utrzymują to chrześcijanie – wszyscy ludzie są źli, owo zło na pewno da się łatwo wybaczyć. Skoro wszyscy uczniowie oblali egzamin, z pewnością zadania były zbyt trudne. Nauczyciele w danej szkole mogą żywić takie przekonanie, dopóki nie dowiedzą się, że w innej szkole ten sam egzamin zdało 90% uczniów. Wówczas zaczynają podejrzewać, że to nie autorów zadań należy winić… Mądrze jest rozważyć możliwość, że cała ludzkość (będąca w istocie drobiazgiem we wszechświecie) tak naprawdę stanowi jedynie taką lokalną niszę zła – odizolowaną złą szkołę lub grupę, w której minimalna przyzwoitość uchodzi za heroiczną cnotę, a całkowite zepsucie za wybaczalną niedoskonałość. Lecz czy istnieje jakiś dowód – poza samą doktryną chrześcijańską – że jest tak faktycznie? Śmiem twierdzić, że tak. Przede wszystkim są pośród nas owi dziwni ludzie, którzy nie akceptują lokalnych standardów i ukazują niepokojącą prawdę, że całkiem inne zachowanie jest rzeczywiście możliwe. Co gorsza jest faktem, że ludzie ci, rozsiani po różnych epokach i kulturach, podejrzanie często zgadzali się ze sobą w głównych kwestiach – jak gdyby wszyscy pozostawali w kontakcie z jakąś większą „opinią publiczną” poza naszą niszą… Lecz nawet teraz każdy, kto zastanowi się nad tym przez chwilę, zobaczy, że gdy spotykamy nieprzyjaciela, to zaniedbanie będzie kosztować każdego z nas życie…