Fragmenty książki Andrzeja Otczyka ,,Wzgórze doskonałych”, opowiadającej historię Katarów. Akcja toczy się w przededniu zdobycia twierdzy Montsegur przez krzyżowców w 1244 r., po którym obrońcy zostali spaleni. Kierowana przez dominików inkwizycja położyła w ten sposób kres ruchowi ,,doskonałych”, szafując surowymi wyrokami: od przepadku mienia, a na karze śmierci kończąc.

[s. 23] Nauczałem o tym, że dobry Bóg nie mógł stworzyć tak niedoskonałego świata, jak ten, na którym przyszło nam żyć. Że rzymscy kapłani, chciwi i żądni uciech cielesnych, nie są prawdziwymi przedstawicielami Najwyższego na ziemi. Że adorowanie świętych figur i obrazów, wytworów rąk ludzkich, jest niegodne człowieka myślącego. Że chrzest z wody nie jest prawdziwym chrztem, bo woda to składnik niedoskonałego świata materialnego. Że Chrystus nie może odradzać się codziennie podczas licznych mszy, pod postacią opłatka i wina. Że prawdziwa droga do doskonałości wiedzie poprzez ascezę, wyrzeczenie się tego świata i jego dążeń. Wygłaszałem kazania w domach, zamkach i pod gołym niebem.

[s. 78] Nieraz zastanawiałem się, skąd to upodobanie sług Kościoła rzymskiego do karania heretyków śmiercią na stosie. Może stąd, iż Ewangelia w wielu miejscach wspomina o ogniu piekielnym dla grzeszników? Dlaczego jednak żaden z dostojników kościelnych nie zwraca uwagi na ten fragment Ewangelii, który opisuje, jak mieszkańcy miasteczka samarytańskiego odmówili gościny Jezusowi idącemu do Jerozolimy? Rozgniewani ich postawą, Jakub i Jan chcieli ściągnąć ogień z nieba i spalić nieprzyjazne miasto, ale Jezus zgromił uczniów:

„Nie wiecie wy, jakiegoście ducha. Albowiem Syn człowieczy nie przyszedł zatracać dusz ludzkich, ale zachować”. (Łukasza 9:55-56)

Jezus, sługa Boga… Dlaczego ci, którzy mienią się być jego naśladowcami, rozumieją tak mało z ducha jego nauczania?

[s. 88] Rozpoczynane przy posiłku rozmowy często przeciągały się do późnej nocy, a największą izbę naszego domu wypełniali po zmroku wierzący z miasteczka. Wślizgiwali się przez próg bezszelestnie, jak duchy, i tak samo, bez hałasu i wylewnych pożegnań, znikali w ciemności po zakończeniu spotkania. Zawistnych ludzi gotowych do złożenia na nas donosu do inkwizycji nie brakowało, trzeba więc było zachowywać najwyższą ostrożność. Płomyk lampki oliwnej dawał niewiele światła, w izbie wypełnionej słuchaczami widać było właściwie tylko ludzkie cienie, głos doskonałego brzmiał tajemniczo i dostojnie. Moja wyobraźnię najbardziej umiał rozbudzić właśnie Jakub Santer, mężczyzna drobnej postury, jakby wiecznie zawstydzony, chowający w ramionach głowę przyprószoną siwym włosem. Mówił niewiele, ale gdy się odzywał głosem o niespodziewanie niskiej barwie, wstępował w niego jakby nowy duch. Słuchając go miałam nieraz gęsią skórkę na rękach. Niemal widziałam sceny ucieczek przed inkwizycją, o których opowiadał. To zniżając, to podwyższając głos malował obrazy znikomości widzialnego świata i nieopisanego blasku niebiańskiej chwały. Opowiadał o niegodziwościach rzymskiej bestii, o błędach, jakie księża głoszą z ambon. Zwracał się do nas ze śmiertelną powagą, by za chwilę doprowadzić słuchaczy do śmiechu jakimś żartem czy wesołym wspomnieniem. Uwielbiałam te wieczory w mroku naszego domu, zawsze ogarniał mnie żal, gdy spotkania się kończyły i trzeba było iść spać.

źródło: Facebook.com/wiktor.szpunar