Bóg, który wymaga ofiar z ludzi. Krótka opowieść

Wtedy Jezus rzekł do niego: Włóż miecz na swoje miejsce, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną.

Mateusza 26:52 (Biblia Tysiąclecia, wyd. 5)

zdjęcie: Wikipedia (CC BY-SA 3.0 pl) / tekst: Bóg, który wymaga ofiar z ludzi. Krótka opowieść

zdjęcie: Wikipedia (CC BY-SA 3.0 pl) / tekst: Bóg, który wymaga ofiar z ludzi. Krótka opowieść

Przed ołtarzem Boga gromadzi się nieprzebrany tłum. Tłum faluje, to wznosi się, to znowu opada, niesiony konwulsjami wspólnie przeżywanych emocji. Sierpniowe słońce wyciska z tłumu ostatnie poty, ale emocje dopiero za chwilę sięgną zenitu, dlatego nikt nie myśli o pogodzie, która nakazywałaby rozpalonym głowom i rozpalonym sercom schronić się w pierwsze-lepsze zacienione miejsce. Tłum wie, wie, że przyszedł po to, co zna wystarczająco dobrze – już za chwilę wstrząśnie nim potężny paroksyzm emocji, który nie tylko ogarnie głębiny tłumu zgromadzonego wokół ołtarza Boga, ale jego fale ekscytacji rozleją się na cały kraj.

Nad tłumem czuwają pilne oczy kamer, które z lubością wychwytują młodych, sympatycznych i pięknych ludzi, których wizerunek powielany w milionach sprawi, że cały świat będzie widział tłum jako tłum młodych, sympatycznych i pięknych ludzi. Jednak w licznych miejscach tłumu przechadzają się również ateiści, którzy nie wyznają kultu Boga. Oni z kolei polują na twarze wykrzywione w grymasie nienawiści. To ich twarze będzie widział tłum w mediach, które oglądają na dużych ekranach ateiści. Ale kamienny Bóg oglądający swych wyznawców z wysokości cokołu, na którym go posadzono, nie widzi żadnej twarzy – widzi tłum niczym wielką plamę wypełniającą każdą szczelinę Placu, nazywanego przekornie Placem Zwycięstwa.

Nadchodzi godzina, w której tłum wykona swój coroczny rytuał, który każdy z najmłodszych członków kultu kamiennego Boga zna na pamięć. Tłum, dotąd żywy niczym lawa, powoli zastyga. Gasną miliony rozmów, bo tłum za chwilę znajdzie się w centrum wydarzenia, na których spoczną oczy całego kraju. W tym momencie nawet niepraktykujący wierzący zapałają uczuciem i porywem serca wyznają swoją wierność Bogu, który patrzy spokojnie zastygłymi w kamieniu oczami na nieprzebrany tłum.

Dlaczego tutaj jesteście – pyta obcokrajowiec, który na chwilę odwiedza kraj. Odpowiadają mu liczni wyznawcy Boga. Po chwili już wie wszystko, w jego dalekim kraju też od dzieciństwa uczestniczył w podobnych rytuałach. Tylko Bóg był pomalowany na inny kolor i tłum opowiadał historię swojego kamiennego Boga innymi słowami. Ale obcokrajowiec rozumie; posłusznie staje ramię w ramię z nowo poznanymi wyznawcami Boga, który od dawna milczy, ale przemawia za niego liczny tłum, zgromadzony u stóp ołtarza.

Kilkadziesiąt lat wcześniej lato było równie upalnie. Młodzi chłopcy i dziewczęta nie mieli smartfonów i Internetu, ale znali opowieść o kamiennym Bogu jeszcze lepiej, niż ich wnuki. Dlatego posłuchali, co Bóg wyszeptał do nich swoimi kamiennymi ustami – prosto do serca ich duszy. Dlatego z gołymi rękami ruszyli na czołgi, które jednak nie znały opowieści o kamiennym Bogu w biało-czerwonych barwach. Miały za to pociski, które rozrywały płomienne serca ludzi, którzy trzymając się za ręce szli, powtarzając imię kamiennego Boga.

Wiedzieli, że nadeszła chwila, w której milczący Bóg zażądał od nich ofiary. Ofiary największej, tak jak największy w ich świecie był kamienny Bóg. Innego nie znali. To znaczy znali, ale słyszeli, że temu drugiemu Bogu z dalekiego kraju wcale nie przeszkadza, a wręcz podoba się, że za chwilę złożą największą ofiarę. Największą, bo kamienny Bóg zażądał ofiary z pierwocin.

Gdy tak maszerowali, patrząc w oko stalowych potworów, nie widzieli nawet promyka nadziei w sierpniowym słońcu na to, że wyrwą stalowe serca z ich stalowej piersi, by złożyć je u stóp triumfującego tłumu. Wiedzieli aż za dobrze, że za chwilę spotka ich ten sam los, co ich ojców i matki, dziadków i babcie. I tak jak oni nad grobami przodków dziękowali kamiennemu Bogu, tak i ich potomkowie nad ich mogiłą i mogiłą milczącego już tłumu wyszeptają: „Ofiara spełniona”.

I gdy tak szli razem – młode, bijące coraz szybciej serca w marszu na stalowe czołgi, ich krok wybijał melodię pieśni, którą będą śpiewały pokolenia ich dzieci, wnuków i prawnuków. Najpierw nieśmiało w zamkniętych i ciemnych pokojach, by po latach na głównych ulicach mogli podziękować kamiennemu Bogu, że mogą to robić w świetle sierpniowego słońca. Bo tylko dzięki tej ofierze kamienny Bóg mógł wreszcie się uśmiechnąć w kącikach swych żelbetonowych ust.

Kilka minut bycia razem i za chwilę Plac Zwycięstwa opustoszeje, a ludzie odchodzą osobno, każdy do swojego domu. Został tylko kamienny Bóg, o którym przypomni się przy okazji kolejnej rocznicy. To on zdecydował, mimo że nie powiedział ani słowa, że 200 tys. ludzi, tak młodych, jak i starych, ma złożyć ofiarę. Na wielkim ołtarzu całopalnym płonęły kwiaty. Ale ci, którzy na chwilę po latach włączyli telewizor, zobaczyli, że to nie kwiaty płoną. W gruzach i zgliszczach płonęło miasto, a wraz z nim jego mieszkańcy. Czy kamienny Bóg przyjął ofiarę, która została złożona? Obcokrajowiec usłyszał, że tak. Jednak tak naprawdę kamienne serce Boga nie drgnęło nawet na milimetr.

Jednak tłum wie lepiej. Za rok znów się tu spotkamy: ja, ty, nowy obcokrajowiec i ten sam kamienny Bóg, który, jak zwykle nie powie ani słowa, bo wyręczy go tłum. A za jakiś czas tłum wyznający niemego Boga usłyszy znów rozkaz wypowiedziany przez niego i znów złoży ofiarę z pierwocin. Kamienny Bóg odpowie to co zwykle.

Zobacz inne wpisy na blogach strony BogZyje.pl