Samorealizacja w Biblii

Dzisiejsze czytanie: Księga Liczb 29, Księga Liczb 30 / Księga Przysłów 21 / Ewangelia Jana 2, Ewangelia Jana 3

Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba (Jana 3:27)

Samorealizacja w Biblii

Samorealizacja w Biblii

Samorealizacja i samospełnienie mają być, zgodnie z zaleceniami modnych poradników, celem człowieka, który to odkrywa drzemiący w sobie potencjał i na koniec swojej duchowej drogi cieszy się strumieniem jak najbardziej nieduchowej gotówki, która jest wymiernym efektem duchowej samorealizacji. W USA swego czasu ukuł się termin ,,self-made mana”, a ogólnie przyjętym tłumaczeniem tego terminu jest ,,człowiek wszystko zawdzięczający wyłącznie sobie”. Tymczasem Jan, wypowiadając powyższe słowa, zadaje kłam wszystkim coachom świata, mówiąc ni mniej, ni więcej: jeśli biedny człowieku sądzisz, że cokolwiek zdarzyło się bez woli Stwórcy, mylisz się.

Jan znajduje stronnika u Jakuba, który również staje w opozycji do modnych szkoleń:

Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności (List Jakuba 1:17)

To tylko przykłady tego, co Biblia mówi o samorealizacji. A nie mówi nic. Bo oba światopoglądy: samorealizacja i etyka biblijna są na kursie kolizyjnym. W pierwszym z nich celem jest człowiek i to on jest w centrum, to jego potrzeby mają być realizowane, i to on przygotowuje sobie ścieżkę do raju, który sam sobie zbudował, ciesząc się swoimi talentami, które sam odkrył. Z drugiej strony mamy skromnego pracownika winnicy Pańskiej, który został zaproszony do pracy. O ile duchowe wędrówki w poszukiwaniu nirwany wydają się atrakcyjne, to pozycja robotnika w w winnicy budzi mało zachęcające skojarzenia. Czy jednak robotnik winnicy nie może liczyć na sowitą zapłatę?

Co ciekawe, obraz znękanego niewdzięczną pracą robotnika nijak się ma do rzeczywistości. Jak podaje mający lewicowe inklinacje brytyjski Independent, powołujący się na badania Pew Research Centre, ludzie religijni są szczęśliwsi – a czy nie o to ulotne szczęście chodzi w całym naszym życiu? Odłóżmy na chwilę myślenie w kategoriach zasobności konta, bo to tylko środki prowadzące do celu. Celem ma być szczęście i to ono, zgodnie z obiektywnymi badaniami przeprowadzonymi zgodnie z surowymi standardami akademickiej nauki, jest wyższe wśród tych, którzy wierzą w Boga. Ci, nawet często przekonując się na własnej skórze, że życie jest marnością, doceniają każdy, nawet najdrobniejszy dar, pochodzący od Ojca.

Rozwiązanie tej pozornej zagadki jest proste. Nasz horyzont myślowy zostaje przesunięty znacznie dalej, niż tych, którzy szukają gratyfikacji natychmiast, bądź nawet trochę dalej, ale i tak szybciej, bo w każdym razie zanim bezlitosny zegar wieczności wybije ostatnią godzinę. Spieszmy się i ucztujmy – mówią, ale gdzieś w podświadomości tkwi lęk, że nie zdążą. Że smakowity kęs ze szwedzkiego stołu ich urozmaiconego życia zabierze nieoczekiwana choroba (nawet nie nasza, ale kogoś bliskiego, co zmąci wystudiowaną harmonię wyuczonej na kursach pogody życia) czy inne przeciwności losu.

Uczniowie Jezusa mają świadomość, że nic, cokolwiek ma miejsce pod słońcem, nie dzieje się bez woli niebiańskiego Ojca. Za każdy kęs z ich życia, które zostało im dane, dziękują temu, dzięki któremu żyją. Ich własna osoba nie jest właściwym adresatem podziękowań za dostatnie życie. Zdają sobie sprawę, na jak kruchych podstawach ufundowane jest ich doczesne szczęście. W chwilach kryzysu mogą jednak powtórzyć za Hiobem:

Nagi wyszedłem z łona matki i nagi stąd odejdę. PAN dał – PAN wziął, niech imię PANA będzie błogosławione (Księga Hioba 1:21)

Czym jest choćby chwilowy trud w porównaniu z wiecznością? Bo uczniowie Chrystusa są bogatsi od synów tego świata o kilka rzeczy, w tym o jedną najważniejszą: nadzieję i wiarę, że ,,człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba”, dzięki czemu ich doczesny (ale i wieczny) dom zbudowany jest na skale. Nie mylić z piaskiem.