Dzisiejsze czytanie: Księga Liczb 28 / Księga Przysłów 20 / Ewangelia Jana 1

Większość ludzi przechwala się swoją dobrocią, ale wiernego człowieka któż znajdzie? [Przysłów 20:6]

Przeglądając media społecznościowe, obserwujemy pewien fenomen, który w angielskojęzycznym internecie doczekał się swojej nazwy – ,,virtue signalling”, czyli dosłownie sygnalizowanie cnoty.  Popularna encyklopedia internetowa precyzuje, że chodzi o afiszowanie się zachowaniami, które mają świadczyć o naszym moralnej wrażliwości lub dobrym sercu. Kiedy widzę kolejną deklarację danej osoby lub firmy, która obwieszcza wszem i wobec przekazanie mniejszej (lub zazwyczaj) większej sumy pieniędzy na skądinąd wzniosły cel, na myśl przychodzą mi słowa Jezusa: ,,już odebrali swoją nagrodę” (Mateusza 6:16). Co prawda, kontekst inny, ale motywacje takie same.

Czy naszym jedynym celem jest realna pomoc, czy również chcemy zyskać coś więcej? Każdy musi odpowiedzieć sobie na tak postawione pytanie we własnym sercu. Wyćwiczone sumienie bezwzględnie nas egzaminuje: co tak naprawdę leży u źródła decyzji o podjęciu działania o niesieniu pomocy? Czy przy okazji chcemy zadbać o reklamę własnej firmy, autopromocję własnej osoby w sieci czy choćby o usłyszenie wewnętrznego głosu, który powie nam, jak dobrzy (we własnych oczach) jesteśmy.

Oczywiście można stwierdzić: ,,cóż z tego, osobie szukającej pomocy, została udzielona pomoc”. Otóż takie rozumowanie jest jak najbardziej poprawne, jeśli naszym horyzontem myślowym jest jedynie ,,tu i teraz”. Pojawia się problem, który musimy rozwiązać, rzucamy na szalę środki i głośno obwieszczamy to, by choć częściowo zrekompensować sobie poniesioną stratę finansową reklamą własnej osoby przed dowolnie przez siebie zarysowanym audytorium. Na cóż jednak promocja własnej osoby, gdy punktem odniesienia jest Bóg? To on jest ostatecznym celem i Jego Królestwo naszym horyzontem.

To on tak naprawdę widzi nas i nasze czyny, przenikliwie zaglądając w głąb naszego serca i badając nasze motywacje. Na cóż zda się choćby najbardziej efektowna akcja charytatywna, gdy w środku stoi idol, któremu uczestnicy zbiórki muszą bezwzględnie oddać pokłon, jako temu, który niesie pomoc?

My tymczasem pomagamy, bo wiemy, że mamy iść śladami Jego Syna – Jezusa Chrystusa. Mimo że uczynki mają złą prasę w ogólnie pojętym chrześcijaństwie, to jednak w tym samym rozdziale Księgi Przysłów czytamy:

Nawet dziecko poznaje się po uczynkach, czy jego czyn jest czysty i prawy.” (Ks. Przysłów 20:11)

Pomagamy, bo nie liczymy, że cokolwiek tym ugramy podczas przechodzenia ciasną bramą do Królestwa, pomagamy, bo nie liczymy, że zyskamy tani poklask wśród takich, dla których tani poklask cokolwiek znaczy, pomagamy, bo widzimy, że ktoś potrzebuje pomocy. I naszym zupełnie naturalnym odruchem jest niesienie pomocy. A jedynym, który nas widzi, jest Bóg. Nasz czyn w skrytości jest dokładnie taki sam, jak ten, który za sprawą niezależnych od nas okoliczności staje się widziany przez szerokie grono osób.

Nasze uczynki nie zmieniają się, bo naszym punktem odniesienia jest Bóg, więc nie dbamy o audytorium, które w danej chwili może nas obserwować. Zupełnie bezcelowym jest więc informowanie mniejszej bądź większej grupy osób o tym, co zrobiliśmy. Ich opinia jest dla nas nieistotna. Suma pieniędzy jest również zupełnie sprawą drugorzędną. Hucznie przekazane 100 tys. złotych przez znaną firmę może w oczach Boga być czymś znacznie mniejszym, niż przysłowiowy wdowi grosz.

Synowie tego świata starają się zyskać uznanie w oczach innych synów tego świata, bo to jedyna nagroda, którą mogą zyskać. My tymczasem możemy pozwolić sobie na odrzucenie tombaku w postaci pustej chwały, wylewającej się z mediów społecznościowych i w cichości pełnić wolę Tego, który chce, by oddawano mu cześć w duchu i w prawdzie. A przy okazji nie budując sobie świątyń zdobionych ludzką próżnością.